poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 4

- Bo chodzi o to, że dzwonił do mnie kolega i powiedział, że nie żyje mój przyjaciel.
- Jak to?
- No, bo jechał z rodzicami do cioci na wieś i jakieś rozpędzone auto wyjechało w bok ich auta no i nie przeżył.
- Przykro mi.
- Już dawno go nie widziałem i już nie zobaczę.
- Nie martw się. No popatrz ja straciłam rodziców, a teraz mam was. A ty straciłeś przyjaciela ale przecież masz mnie. On nie chciałby żebyś się załamał! Uwierz!
- Masz rację nie mogę się załamywać.
- No, zuch chłopak! A ja mam jeszcze pytanie.
- Jakie?
- Nauczyłbyś  mnie grać na pianinie?
- No jasne, że cię nauczę!
- Dzięki.
- Ale wiesz, że dopiero po trasie?
- Wiem.
- Aha.
- To co robimy?
- No nie wiem. Może chodźmy do reszty?
- Dobra.
Więc jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy. Rocki wymyślił, że zagramy w butelkę na całowanie. Gdy zalecił pierwszy raz Rydel musiała całować Ellingtona, później Rocki Rikera, a jeszcze później ja Rossa, oczywiście to były buziaki w policzek
Muszę się do czegoś przyznać takich buziaków dostał odemnie dziesięć. O 23:52 poszliśmy spać, a ja nadal myślałam o przyjacielu Rossa. Kim byl? Jak miał na imię? Od kiedy się znali? Z tymi myślami zasnełam. Rano obudziłam się pierwsza! Jest! A nie jednak druga, Ross wcześniej wstał. Jak się okazało siedział obok "taty" , który prowadził nasz dom na kółkach i o czymś z nim rozmawiał.  Postanowiłam im nie przeszkadzać, więc siadłam na łóżku i zaczęłam czytać książkę. Gdy wszyscy wstali Ross i Rydel zrobili na śniadanie koktajl z truskawek. Był pyszny, jeszcze nigdy nie piłam tak dobrego. Zajechaliśmy najpierw do Phoenix. R5 jak zawsze dało czadu, a że było jeszcze jasno Ross zabrał mnie i Rydel na przejażdżkę konną. Było fantastycznie! Później zabrał nas na lody, ja chciałam truskawkowe, Rydel malinowe, a Ross czekoladowe. Oczywiście Ross stawiał. Gdy wróciliśmy do autobusu reszta spała. Rydel opowiedziała "mamie" gdzie byliśmy. "Mama" podeszła do Rossa i mocno go przytuliła. Po godzinie spędzonej z państwem Lynch poszliśmy spać. ~Śniło mi się, że siedziałam w ogrodzie z rodzicami. Rodzice chcieli wypłynąć na ocean, więc ja też chciałam. Gdy się spakowaliśmy pojechaliśmy do portu, tam weszliśmy na statek i wypłyneliśmy. Potem był sztorm, łódź zatonęła Ross mnie uratował. Nagle mamy po 17 lat jedziemy samochodem u nagle wpada na nas rozpędzone auto. Trafiliśmy do szpitala, mi, Rydel, Rockiemu, Ellingtonowi i "rodzicom" nic nie jest.  Riker ma złamane żebra ale najgorzej jest z Rossem. Wracamy do domu, kładę się spać. Gdy budzę sie rano jem śniadanie i jedziemy do szpitala. Tam spotykamy lekarza i nie ma on dobrych wiadomości. Mówi, że Ross nie przeżył tej nocy. Zaczynam płakać tak jak wszyscy, nagle słyszę w oddali głos Rossa " Laura, Laura" ~ Obudziłam się, na moim łożku siedzi Ross.
- Laura wszystko dobrze?
- Tak, miałam tylko zły sen - O matko jak dobrze to był tylko seb.
- Na pewno?
- Tak.
- A ty czemu nie śpisz?
- Bo krzyczałaś cały czas "Nie, nie to nie możliwe!" i przez to Rocki spadł z łóżka ściągając przy tym Rikera i Ellingtona. A oni tak hukneli, że prawie ja nie spadłem, Rydel tak się przestraszyła, że z piskiem stąd wyleciała.
- Ups! Soory!
- No dobra nic się nie stało, a teraz idziemy spać. - zarządził Riker.
Chyba jeszcze godzinę tak leżałam zanim zerknełam na zegarek. Była 4:19, co ja będę robiła tyle czasu, bo spać już nie idę. Nie chce ich znowu po obijać, bo muszą mieć jutro dużo siły na koncert w Denver.  Miałam nie spać ale pi dziesięciu minutach wygrał sen i zapadłam w krainę snów.  Tym razem nie śnił mi się już koszmar. Nie wiem co ja bym zrobiła bez Rossa.
********************************
Rozdział mam nadzieję się podoba! Przepraszam za błędy, tak jak napisałam w poprzednim rozdziale dodaję wszystko przez komórkę i nie zauważę czasami błędów.  Ale myślę, że mi to wybaczycie. Była bym też wdzięczna gdybyście polecali mojego bloga innym, bo to jest dla mnie na prawdę ważne. Dobranoc kochani!

1 komentarz: